poniedziałek, 9 lutego 2015

Pierwszy kot za płot

   - Niee... - jęknął Kamil, łapiąc się za głowę.
Nigdy ja, Konstancja Kot, nie należałam do osób specjalnie grzecznych, posłusznych i potulnych, więc Stoch jedynie strzelił sobie soczystego facepalma w czółko, a Skrobot wykrzywił się jak po zjedzeniu cytryny. Trzaskanie drzwiami od samochodów miałam w swej buntowniczej krwi, gdyż to był bardzo słaby punkt Maćka. A jak wiadomo, Maćko to chodzący worek treningowy Konstancji Kot.
   Znajdowaliśmy się pod jednym z hoteli w Wiśle, gdzie podczas zawodów stacjonowali łamacze nart. Kamilowy Mercedes, który pozwolił mojej skromnej osobie, Skrobotowi i samemu kierowcy dotrzeć na miejsce, stał już na jednym z miejsc parkingowych. Natomiast granatowy Subaru, wyjeżdżający równocześnie z nami aktualnie znajdował się w bramie wjazdowej. Opony zapiszczały, przeszywając nasze mózgi we wszystkich możliwych kierunkach, a auto prawym bokiem z pełnym driftem pokonało ostry zakręt, przyśpieszyło i z równym ślizgiem ustawiło się kilka milimetrów przed zakrywającym własną piersią Kamilem, białego Merca. Gdy silnik ostatni raz zawarczał, Stoch wypuścił z ulgą powietrze z płuc cały blady jak ściana, a niespełna po sekundzie z prawej strony - niczym ścięte drzewo - wypadł ze samochodu siny, może fioletowy Kubacki. Później zaczął błagać o pomoc zaszokowanego Kacpra, po czym zwrócił całą zawartość żołądka wprost na nowe trampki Skrobota. Zakryłam usta dłonią z obrzydzeniem, ale też z rozbawieniem. Mina serwismena była tak zmieszana i wargi wykrzywione w grymasie, że z trudem powstrzymywałam chichot. Kuba, który z dużym trudem wygrzebał się z tylnego siedzenia Subaru, oparł się całym swym ciężarem na moim ramieniu i zaczął coś mówić o jakimś skrócie, polnej drodze czy policji, ale jedyne co zakodowałam to wiązankę przekleństw z jego strony. Maciek zwrócił uwagę wszystkich głośnym Cześć i z uroczym uśmiechem wysiadł ze swojego auta. Zamknął z delikatnością słonia, drzwi i poklepał swoją perełkę po dachu. Chociaż on był zadowolony z jazdy.
   Kamil pochwycił swoje bagaże, podobnie jak pozostali łącznie ze mną i ruszyliśmy ku wejściu do hotelu. Skrobot gramolił się na szarym końcu, podnosząc wysoko nogi jakby zakleił się w ciągnącej mazi i ciągle powtarzał fu fu, za to Dawid z nową dawką energii przechwycił ode mnie torbę i zarzucił ją sobie przez ramię. Dżentelmen.
   W hotelowym holu panował istny chaos. Każda ekipa jako pierwsza chciała zakwaterować się, bagaże plątały się po całym korytarzu, podobnie jak ich właściciele. Za dużo przystojnych facetów w jednym miejscu, pomyślałam. Schowałam się za plecami Skrobota, bo to on zajmował największą przestrzeń swoimi koślawymi krokami. Skoczkowie witali się nawzajem podaniem dłoni, a my niezauważalnie kroczyliśmy ku schodom. I wszystko byłoby misją idealną, gdybym w pewnym momencie nie wyrosła przede mną niebieska koszulka, na którą z impetem wpadłam. Już otwierałam usta by przekląć na niezdarnego Kacperka, gdy zauważyłam kursyw napisu Austria i czekoladowe tęczówki intensywnie przyglądające się mojej osobie. Osz w mordę! Fala gorąca jaka przebiegła mnie od palców u stóp po koniuszki włosów na głowie wstrząsnęła mną, a moje policzki przyozdobił wstydliwy rumieniec. Zwróciłam na siebie uwagę również pozostałych kadrowiczów austriackiego teamu, co mogłoby się zakończyć moim zapadnięciem się pod ziemię, gdyby tylko istniała taka możliwość. A na domiar złego, zapomniałam języka w gębie. Brązowe oczy świdrowały mnie na wylot, aż czułam krępujące mrowienie w środku, a w moim zasięgu nigdzie nie mogłam doszukać się, któregoś z naszych chłopaków. Nawet przeklęty Skrobot pewnie zniknął w toalecie!
   Prześledziłam zapewne całe najbliższe położenie i nie znalazłam żadnej pomocnej lub znajomej twarzy. I już nadciągał na mnie niemiecki konwój, a ja coraz bardziej wciskałam się w krąg austriackiej kadry, gdy na horyzoncie pojawił się znajomy śmiech, niesiony po wysokich ścianach holu. Żyła właśnie wniósł swoje narty na ramieniu do hotelu, choć ochrona starała się mu wytłumaczyć, że sprzęt powinien był pozostawić w domkach przy skoczni. Ale Piotrek wiedział lepiej. Obrócił się na pięcie, omal nie pozbawiając życia zabytkowego wazonu i jego wzrok utkwił w mojej sylwetce.
   - Kostka! - ryknął, na powitanie. Uśmiech wpełzł na moje usta, zaskakując przy tym Pana Czekoladowe Oczy, który pewnie do tej pory miał mnie za jedną z fanek, które zaniemówiły na jego widok.
   - To ty teraz u Austriaków pracujesz? - jego pytanie było tak idiotyczne, że aż niemożliwe. Prychnęłam rozbawiona, a później wyobraziłam sobie mnie, masującą brązowookiego na specjalnej kozetce. Machnęłam ręką, odganiając te brutalne myśli. Niektórzy znów spojrzeli na mnie po tym geście, ale skutecznie odwrócił ich uwagę Żyła, którego niechcący trąciłam dłonią i wylądował on na przeciwległej ścianie ze swoimi nartami.
   - Nigdy! - uniosłam się. - Po prostu wlazł mi pod nogi, idiota.
   Chłopak, którego omal nie staranowałam przed momentem, teraz - podobnie jak jego koledzy - otworzył buzię ze zdziwienia. Oczy zaszły ewidentnym gniewem, które wykazywała również zaciśnięta linia szczęki i ust.To był ten znak, którego Konstancja Kot odczytała od razu. Miłości z tego nie będzie, czas uciekać.
   - Także... Patrz jak chodzisz, głąbie!- burknęłam w stronę skoczka, odchodząc i ciągnąć za sobą zdezorientowanego Piotrka wraz z nartami.

   Piotrek pogwizdując po nosem, skakał po schodkach, uderzając co chwilę swoimi nartami w hotelowe ściany. Kroczyłam za nim, znudzona jego zabawami i wściekła na Skrobota, że pozwolił mi się zgubić już pierwszego dnia. Gdyby nie on, zapewne teraz z resztą kadry miałabym przydzielany pokój, a tak byłam świadkiem szkód, jakie niósł za sobą sam Żyła. A wszystkiemu winien był Maciek! Podchodziło to już pod tradycję rodzinną; najstarszy brat zawsze ponosił konsekwencje za każdy czyn, nawet gdy akurat ja i Kuba coś przeskrobaliśmy. Spojrzałam kątem oka na skoczka, który zachowywał się niezwykle dziecinnie, kręcąc się po hotelowym korytarzu. I już miałam go ostrzec, jakoś zareagować na świat, który z pewnością zaczął mu dość mocno wirować przed oczami, gdy uniósł narty w pionie i niefortunnie trafił w ogromny żyrandol na suficie. Zamarłam, obserwując rozkołysaną rzecz, która była bliska upadkowi. Nie wiem, kogo bardziej było mi żal w tamtym momencie; czy lecącego w dół drogocennego żyrandola, czy znajdującego się gdzieś poniżej Piotrka. Zasłoniłam oczy rękoma i przetrwałam tak cały huk, dźwięk tłuczonego szkła i strzałów prądu.
   - He he- dobiegł mnie śmiech Żyły.
Ze świstem wypuściłam powietrze z ust i odsłoniłam oczy. Piotrek stał po drugiej strony przestrzennego lobby i patrząc na szkody, rechotał zaraźliwie.
   - Zrobione byle jak, byle by było - wskazał na cały bałagan, na podłodze pomiędzy nami. - To niebezpieczne. Mogło trafić na kogoś mniej bystrego ode mnie i byłoby nieszczęście.
Zachichotałam pod nosem. Nie było na tym świecie drugiej takiej osoby, jaką był Piotruś. Dlatego też przy każdej mojej wizycie u brata, ogrom czasu spędzałam w towarzystwie skoczka z Wisły. Nawet kiedyś się w nim kochałam, ale to było tuż po zaręczynach z jego obecną żoną. Bo Konstancja Kot była rozchwianym emocjonalnie dzieckiem, a teraz jest rozchwianą emocjonalnie kobietą. A wszystko przez Pana Czekoladowe Oczy, o którym nie mogłam zapomnieć.
   - Piotrek - za jąkałam się.
Chciałam zapytać o spotkanego w holu Austriaka. Wypytać Żyłę o jego imię, nazwisko. Może na bąknąć o wieku czy stanie cywilnym. Podstawowe pytania. Ale sądziłam tak tylko do momentu, aż skoczek nie otworzył ust.
   - Zgadzam się, Kostka - wytrzeszczyłam oczy, nie wierząc temu co słyszę. - Hotel zabuli za ten incydent, bo mogłem stracić życie. A jestem sportowcem, nie?- spojrzał na mnie, ze śmiertelnie poważną miną.
   - Tak - skinęłam głową i ruszyłam przed siebie.
   - Kostka - zatrzymałam się gwałtownie. - Szkoda zawracać sobie głowę tym chłopakiem. Uwierz mi, nie jest wart twojej uwagi.
Nie wierzyłam własnym uszom. Żyła wykazał się inteligencją, o którą nigdy go nie podejrzewałam. Znał mnie aż za dobrze.
   - Skąd ty... - wskazałam na niego palcem, a on uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu.
   - Konstancja, nie co dzień robisz maślane oczy na widok chłopaka.
Miał rację. Ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
   - Spadaj!
   - Masz rację - dogonił mnie. - Jeszcze by znów jakiś żyrandol na nas spadł.
   - Och, proszę Cię - jęknęłam.
Ruszyliśmy przed siebie, na poszukiwania naszej kadry.





 Witajcie!
Sen się ziścił, na nowym laptopie jakoś tak lekko przychodzi mi pisanie. Chociaż zdaję sobie sprawę, że Żyła w połączeniu z radami w sprawach sercowych to totalny dół, aczkolwiek takiego Skrzata potrzebowałam i będę potrzebować na przyszłość.
Mimo spapranej końcówki, z uśmiechem na twarzy pisałam tę jedynkę. Mam nadzieję, że Wy z podobnym wyrazem twarzy czytaliście pierwszego kota. 
W roli wyjaśnień; przeprowadzka na własnego laptopa kosztowała mnie sporo nerwów. Od soboty starałam się odzyskać hasło do castagnetti, aby dodać nowości lecz niestety skleroza dopadła mnie podczas wpisywania hasła. Dlatego dzisiaj, zmęczona kombinowaniem - przekazałam funkcję administratora na moje drugie konto i od dziś witam Was jako Zuza Freund.

Do zobaczenia ;)